Samochody elektryczne są droższe od swoich spalinowych odpowiedników i często to właśnie ich cena bywa czynnikiem zniechęcającym kierowców do zakupu. Czy zatem dopłaty do zakupu auta elektrycznego mogłyby zmotywować Polaków do rezygnacji z pojazdów spalinowych? I jak mógłby wyglądać program dopłat do zakupu elektryków? Inspiracji przed stworzeniem konkretnych rozwiązań warto poszukać u europejskich sąsiadów.
Pierwsze kroki zmierzające do stymulowania popytu na samochód elektryczny w Polsce zostały już wykonane. Pojawiły się rozwiązania prawne pozwalające na tworzenie stref zeroemisyjnych w centrach miast (jak na krakowskim Kazimierzu), zniesiona została też akcyza na samochody elektryczne. Decyzje te są ważne i stanowią doskonały wstęp do dalszych działań, dla części kierowców jednak nie będą wystarczające. Dlaczego? Przyjrzyjmy się kwestii akcyzy. Zniesienie podatku obniża cenę pojazdu o zaledwie 3,1%, co w przypadku kosztującego ponad 155 tysięcy złotych Nissana Leafa, daje oszczędność wynoszącą niecałe 5 tysięcy złotych.
Oczywiście, obiektywnie to całkiem niemała kwota. Równocześnie jednak nie na tyle wysoka, aby przyciągnąć większość kierowców do salonów. Eksperci ds. elektromobilności podkreślają, że dopłaty do zakupu samochodu elektrycznego stanowią najlepszą zachętę. Na ile szansa stworzenia programu takich dopłat jest realna w Polsce? Okazuje się, że rozwiązanie może być wdrożone już wkrótce. A wszystko za sprawą uruchomionego 1 stycznia 2019 roku Funduszu Niskoemisyjnego Transportu. W jego ramach, koncerny paliwowe zobowiązane są do zapłaty podatku w wysokości 9,84 groszy za każdy sprzedany litr paliwa. Kwota ta, choć w ujęciu jednostkowym wydaje się niewielka, w rocznej skali dla całego kraju taka już nie będzie.
Środki będą, rozmowy trwają. Jest szansa?
W Funduszu Niskoemisyjnego Transportu gromadzone będą środki, które następnie zostaną wydatkowane na rozwój elektromobilności. Co to konkretnie oznacza? W pierwszej kolejności wiąże się to ze stymulowaniem rozwoju infrastruktury ładującej do samochodów elektrycznych. Ważnym zadaniem postawionym przed funduszem jest jednak również rozwój transportu niskoemisyjnego. A stąd już zaledwie krok od dopłat bezpośrednich. Scenariusz jest o tyle realny, że prace nad rozwiązaniami prawnymi dającymi możliwość dopłat do elektryków, potwierdził w rozmowie z portalem Samar.pl Szymon Byliński – dyrektor ds. innowacji i rozwoju technologii w Ministerstwie Energii.
Na razie informacje o ewentualnych dopłatach są raczej enigmatyczne. Mówi się o rozwiązaniach podobnych jak w innych krajach europejskich i o rozmowach z Komisją Europejską na temat pomocy publicznej dozwolonej wspólnotowymi przepisami. W wywiadzie ministerialnego eksperta pojawił się jednak pewien konkret. Byliński poinformował bowiem, że rozwiązania powinny ujrzeć światło dzienne już za kilka miesięcy. Realnie termin kilku miesięcy będzie jednak oznaczać prawdopodobnie końcówkę 2019 roku. Wysokość dopłat ma wynosić do 36 tysięcy złotych.
Jak już wspominaliśmy wcześniej, systemy znaczących ulg dla osób wybierających samochody elektryczne są stosowane w innych krajach Unii Europejskiej. Dobry przykład programu stymulującego rozwój rynku e-pojazdów pochodzi chociażby ze Szwecji. Kierowcy wybierający samochód o napędzie stuprocentowo elektrycznym mogą uzyskać dopłatę sięgającą 60 tysięcy koron (24 600 złotych). Co więcej, są oni także zwolnieni z opłat drogowych. W 2016 roku na dopłaty zdecydował się również rząd Niemiec. W przypadku naszego zachodniego sąsiada kierowcy mogą liczyć na kwotę sięgającą 4 tysięcy euro (ok. 17,3 tysiąca złotych).
Włochy? Korzyść to nawet prawie 35 tysięcy złotych!
Walka o zeroemisyjny transport trwa. Dlatego również Włochy wzmocniły system benefitów dla nabywców elektryków. Wszystkie osoby, które kupią elektryka po 1 stycznia 2019 roku mogą otrzymać zwrot środków o wartości 6 tysięcy euro (prawie 26 tysięcy złotych), pod warunkiem, że pojazd nie kosztował więcej niż 50 tysięcy euro (ok. 216 tysięcy złotych). To jednak nie koniec. Jednocześnie samochody o napędzie spalinowym zostaną obłożone dodatkowym podatkiem, który może sięgnąć nawet 2 tysięcy euro (ok. 8,6 tysiąca złotych). W ten sposób całkowita finansowa korzyść płynąca z wyboru e-aut ma szansę wynieść nawet 8 tysięcy euro (ok. 34,6 tysiąca złotych).
Dopłaty, zdaniem wielu, są narzędziem kluczowym dla rozwoju elektromobilności, choć istnieją przykłady krajów, które poradziły sobie bez nich. Norweski rząd nie dopłaca do elektryków, ale stosuje w ich przypadku na tyle korzystne ulgi, że już dziś w tym kraju sprzedaje się więcej pojazdów zasilanych stuprocentowo lub częściowo energią elektryczną niż aut wyposażonych w silniki spalinowe. Przykład? Na ponad połowę ceny samochodu w Norwegii składa się opłata związana z emisją CO2 i tlenków azotu, podatek uzależniony od masy i 25-procentowy VAT. Każda z tych czterech „danin” w przypadku elektryków jest zerowa.
Sprawne i przemyślane rozwiązania podatkowe sprawiają, że np. elektryczna wersja Volkswagena Golfa w norweskim salonie jest o 13% tańsza od wariantu zasilanego 110-konnym silnikiem 1.0 TSI. Tesla Model S w wariancie 75D 4WD kosztuje z kolei o prawie 8% mniej od Audi A7 2,0 TFSI o mocy 252 KM. A to jeszcze nie koniec korzyści. Właściciele e-aut w Norwegii nie muszą wnosić opłat drogowych, opłat za korzystanie z tuneli czy przejazdy promami. Mają również uprawnienia do darmowego parkowania w centrach miast oraz dostęp do rozbudowanej sieci bezpłatnych ładowarek.