Ponad ćwierć miliona zbadanych aut w całej Polsce i ponad 3 tysiące zatrzymanych dowodów rejestracyjnych w związku z nadmierną emisją spalin – tak wyglądają wyniki przeprowadzonej w ubiegłym roku policyjnej akcji „Smog”. Zdaniem ekspertów, wyniki kontroli to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Stan samochodów poruszających się po polskich drogach, szczególnie w kontekście zanieczyszczeń środowiska, nie napawa bowiem optymizmem.
Wprowadzane w życie normy, dotyczące dopuszczalnej emisji spalin na razie obejmują przede wszystkim segment samochodów nowych. I choć globalna troska o jakość powietrza stale się zwiększa, zdajemy się zapominać o jednej kwestii – o szkodliwych związkach emitowanych przez auta jeżdżące po naszych drogach od lat.
A skala problemu, szczególnie w Polsce, jest znacząca, o czym świadczą efekty prowadzonej przez cały ubiegły rok akcji „Smog”. W jej ramach funkcjonariusze zbadali w sumie blisko 258 tysięcy pojazdów. Dla prawie 5,5 tysiąca kierowców kontrola zakończyła się odebraniem dowodu rejestracyjnego. Powodów zatrzymania dokumentu było kilka. W większości przypadków policjanci podejmowali taką decyzję ze względu na nadmierną ilość szkodliwych związków emitowanych przez pojazd. W konsekwencji, z tego właśnie powodu zarekwirowano aż 3,2 tys. dowodów rejestracyjnych! Jako przyczynę wskazywano przede wszystkim nieprawidłowe działanie silnika oraz uszkodzenie układu wydechowego.
W pozostałych przypadkach powodem zatrzymania dokumentu był zły stan techniczny pojazdu, niekoniecznie powiązany z emisją spalin. Kierowcy, którzy nie przeszli pozytywnie policyjnego badania, poza zatrzymaniem dowodu rejestracyjnego zostali zobowiązani do naprawy auta i powtórzenia badania technicznego jako warunku odzyskania dokumentu.
Wyniki kontroli nie napawają optymizmem, a jak podkreślają eksperci, powyższe dane i tak prezentują zaledwie niewielki wycinek realnej sytuacji na rynku. Od lat mówi się, że powietrze w miastach psują samochody spalinowe, zwłaszcza auta z tzw. drugiej ręki, które dominują na polskich drogach. Według danych Instytutu Samar, tylko w 2018 roku nad Wisłę przyjechało w sumie ponad milion pojazdów używanych. Skala importu jest pierwszą z niezbyt optymistycznych informacji. Druga jest, niestety, gorsza – samochody w Polsce są… po prostu stare. I wyniki policyjnej akcji to potwierdzają.
Średni wiek auta w Polsce to 13 lat. Na tle Europy to dużo
Według danych Europejskiego Stowarzyszenia Producentów Pojazdów ACEA średni wiek pojazdu na drogach nad Wisłą w ubiegłym roku wyniósł ponad 13 lat. Taki wskaźnik daje nam 17 miejsce na liście 25 monitorowanych krajów. To i tak znacząca poprawa w porównaniu z 2017 rokiem – wtedy średni wiek był aż o 4 lata wyższy. Wśród importowanych „używek” większość ma ponad 10 lat. I co gorsza, są to często auta z silnikami diesla.
Zachód Europy systematycznie ogranicza sprzedaż modeli z tym napędem (szczególnie po aferze dieselgate Volkswagena) lub wprowadza kolejne zakazy, dotyczące poruszania się pojazdów z silnikami wysokoprężnymi w wybranych rejonach miast. Dlatego Niemcy czy Austriacy, chętnie przesiadający się na elektryki, masowo pozbywają się ze swoich garaży aut spalinowych i wystawiają je sprzedaż. W ten sposób najwięksi „truciciele” trafiają nad Wisłę.
A wiekowe pojazdy oznaczają oczywiście wyższą emisję spalin i mniejsze bezpieczeństwo ze względu na gorszy ogólny stan techniczny. Wielu ekspertów podkreśla, że Polska bywa traktowana jako śmietnik starych, zużytych samochodów. Według danych, tylko w 2017 roku do naszego kraju sprowadzono aż 350 tys. pojazdów z silnikami diesla. Gros z nich nie spełnia norm EURO 5 i trafia do nas z wymontowanym filtrem cząstek stałych DFP. Bez niego diesle mogą emitować nawet 10 razy więcej szkodliwych tlenków azotu.
W trakcie przeprowadzanych kontroli policjanci nie mają możliwości technicznych, by bardzo dokładnie zbadać stan pojazdu. Czy zatem akcja „Smog” ma sens? Jak najbardziej. Po pierwsze dlatego, że pokazuje kierowcom, że na drogach w Polsce nie powinno być miejsca na samochody, które nie spełniają podstawowych wymogów technicznych. Z drugiej strony stanowi sygnał, który powinien zmotywować zmotoryzowanych do rozważenia przejścia na zeroemisyjne formy transportu. Zastąpienie, szczególnie starych i niesprawnych pojazdów spalinowych autami elektrycznymi mogłoby odczuwalnie ograniczyć skalę zanieczyszczeń generowanych przez transport. A to przełożyłoby się na większy komfort życia mieszkańców miast oraz zmniejszenie liczby chorób powodowanych przez wysokie stężenie niebezpiecznych pyłów.
Akcja „Smog” jest więc potrzebna, m.in. właśnie ze względu na alarmująco zły stan powietrza w polskich miastach (wg NIK mamy najgorsze powietrze w UE!)1. Projekt ten powinien jednak być jednym z obowiązkowych elementów kontroli pojazdów używanych. Konieczne jest stworzenie programu dużo szerszego i bardziej kompleksowego, który będzie uwzględniał popularyzację aut zeroemisyjnych oraz wpłynie na obecny sposób realizacji okresowych przeglądów technicznych. Zaostrzenie zasad prowadzenia przeglądów i wprowadzenie systemu kar dla diagnostów za niedopatrzenia powinno uszczelnić system i sprawić, że z dróg realnie wyeliminowane zostaną te pojazdy, które często nie tylko zatruwają środowisko, ale także stanowią poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa.
Rozmowy dotyczące zaostrzenia przepisów ustalających reguły przebiegu okresowego badania technicznego są dyskutowane od kilku miesięcy, a jedna z ważniejszych deklaracji padła ze strony polskiego rządu we wrześniu 2018 roku. Legislatorzy postanowili np. uzupełnić procedurę kontrolną o sprawdzenie, czy w aucie o napędzie wysokoprężnym nie został usunięty właśnie filtr cząstek stałych. Kluczem do nowelizacji ma się również stać nowy mechanizm sprawdzania diagnostów. Nowe przepisy mogą zlikwidować konieczność zapowiadania kontroli na stacjach, a do tego każdy – nawet najmniejszy – błąd popełniony przez diagnostę może skutkować karą o wysokości 2 tysięcy złotych. To powinno zwiększyć poziom drobiazgowości corocznego badania.
Stacje kontroli pojazdów wymagają działania. Sytuacja jest zła
Oczywiście zaostrzenie przepisów dotyczących kontroli pojazdów wydłuży czas trwania przeglądu i zapewne wpłynie na jego cenę. Mimo wszystko, z działaniami tymi rząd nie powinien zwlekać zbyt długo. Szczególnie, że sytuacja na stacjach kontroli pojazdów jest naprawdę zła. Potwierdzenie tej tezy daje chociażby raport NIK, opublikowany w 2017 roku. Według danych w nim zawartych ponad połowa z 63 skontrolowanych stacji wykonywała badania pobieżnie lub urządzeniami, które nie spełniają wymogów stawianych przez przepisy prawa. A to nie koniec. W aż 19 z 21 starostw kontrole punktów diagnostycznych nie były przeprowadzane wcale albo były prowadzone po ustawowym, corocznym terminie.
Akcja „Smog” nie jest unikalną inicjatywą na mapie Europy. Podobne kontrole były przeprowadzane m.in. wzdłuż austriackich autostrad już w październiku 2017 roku. W tym przypadku dotyczyły jednak wyłącznie ciężarówek i poziomu emitowanych przez nich tlenków azotu. Europa ma jednak jeszcze inne sposoby motywowania kierowców do rezygnowania z eksploatacji samochodów starego typu. Władze kolejnych miast wprowadzają ograniczenia w dostępie np. pojazdów z silnikami diesla. Stosowne przepisy zaczęły obowiązywać m.in. w Paryżu. Do stolicy Francji od 1 lipca 2017 roku w godzinach 8 – 20 nie mogą wjeżdżać diesle wyprodukowane przed 2001 rokiem. W naszym kraju z kolei na pewne ograniczenie zdecydował się Kraków, wprowadzając na terenie Kazimierza Strefę Czystego Transportu.