O elektryfikacji mówi się przede wszystkim w kontekście transportu prywatnego. Napędy w pełni lub częściowo elektryczne dotyczą jednak nie tylko samochodów osobowych. To również trend, który jest coraz mocniej widoczny w kwestii transportu zbiorowego. Czy jednak zasilanie za pomocą silnika elektrycznego pojazdu, ważącego kilkanaście ton i poruszającego się głównie w mieście ma jakikolwiek sens?
Powszechna eksploatacja autobusów elektrycznych w miastach wcale nie jest odległą wizją. Po pierwsze dlatego, że pojazdy tego typu są już opracowane, przetestowane i dostępne na rynku. Po drugie, e-autobusy są coraz częściej wybierane przez samorządy i to nie tylko europejskie, ale także polskie. Po trzecie elektryfikacja transportu miejskiego jest koncepcją, która nie umknęła uwadze włodarzy europejskich. Dobrym przykładem jest chociażby projekt dyrektywy Komisji Europejskiej w sprawie promowania ekologicznie czystych i energooszczędnych pojazdów transportu drogowego z 8 listopada 2017 roku.
Komisja Europejska za pomocą tego zapisu chce mobilizować rządy poszczególnych państw członkowskich do stymulowania rozwoju elektrycznego transportu miejskiego. Ustaliła nawet optymalne parytety, które powinny być wdrażane podczas rozpisywania kolejnych przetargów. I tak KE chciałaby, aby w roku 2020 aż 37% kupowanych autobusów miało napęd elektryczny. W roku 2030 odsetek ten powinien wzrosnąć do 56%.
Przyszłość autobusów będzie napędzać silnik elektryczny
Oczekiwania Komisji Europejskiej brzmią niezwykle optymistycznie, ale również całkiem realnie. Idą w końcu w tym samym kierunku, co przewidywania zwiększającej się sprzedaży autobusów o napędzie elektrycznym. Jak wskazuje raport „Napędzamy polską przyszłość”, przygotowany przez Fundację Promocji Pojazdów Elektrycznych przy współpracy z Cambridge Econometrics, już w 2020 roku e-busy będą zajmować 8% rocznej sprzedaży. W sumie pojazdy zelektryfikowane przejmą 23% rynku. W 2025 roku odsetek ten wzrośnie do 41%, aby w roku 2030 osiągnąć już 57%.
Autobusy o napędzie elektrycznym są zeroemisyjne, co w dobie potężnego nacisku na ekologię stanowi nieocenioną wartość. Przy wszystkich zachwytach nad redukcją emisji szkodliwych związków do atmosfery w miastach, nie można jednak zapomnieć o jednym aspekcie – eksploatacyjnym. E-autobusy mają bowiem pewne ograniczenia. A te dotyczą przede wszystkim zasięgu i niedogodnień związanych z ładowaniem baterii. Czy to jednak realny problem?
Pisząc o trudności z uzupełnieniem zapasów energii elektrycznej w bateriach autobusu, mamy na myśli dostęp do punktów ładowania. Pokrycie średniorocznego zużycia energii zdaniem np. specjalistów spółki Tauron Dystrybucja nie powinno być trudne i nie będzie powodować przerw w dostawie prądu do gospodarstw domowych. Jeżeli chodzi o punkty ładowania, czeka nas ogrom niełatwej pracy. Plany brzmią jednak obiecująco. Już sama ustawa o elektromobilności mówi o budowie do 2020 roku 6 tysięcy ładowarek standardowych oraz 400 ładowarek o dużej mocy.
Nawet 40 stacji rocznie i 150 kilometrów na jednym ładowaniu
Optymistycznie w przyszłość patrzy również Kierownik Biura Innowacji i Nowych Technologii spółki Tauron Dystrybucja – Tomasz Rodziewicz. W wypowiedzi udzielonej „Portalowi Samorządowemu” zdradził on, że przy systemowym wsparciu ze strony Ministerstwa Energii, rocznie może powstawać między 20 a 40 stacji dedykowanych autobusom elektrycznym. A te liczby będą się zbiegać w czasie z rosnącą liczbą autobusów elektrycznych.
Co z zasięgiem? Solaris Urbino 12 Electric, za sprawą 210-kWh baterii jest w stanie przejechać na jednym ładowaniu nawet 150 kilometrów. Dla przykładu w Warszawie pojedynczy autobus pokonuje dziennie średnio 265 kilometrów, przy czym najdłuższa trasa liczy przeszło 36 kilometrów. Jeżeli zatem baterie pojazdu byłyby doładowywane podczas postoju na przystankach końcowych, eksploatacja pojazdów mogłaby przebiegać bez zbędnych opóźnień.
Powróćmy jednak do pierwszego pytania. Czy autobus o napędzie elektrycznym ma jakikolwiek sens w mieście? Odpowiedź jest jednoznaczna. Ma i to nie tylko z uwagi na redukcję zanieczyszczenia powietrza. Również na płaszczyźnie ekonomicznej – tak przynajmniej wskazuje analiza wydatków, sporządzona na potrzeby raportu „Napędzamy polską przyszłość”. Raport w pierwszej kolejności wskazuje na cenę autobusu o napędzie elektrycznym i konwencjonalnym. W pierwszym przypadku kwota ta oscyluje w granicy 300, a w drugim 150 tysięcy euro.
Jeden autobus elektryczny pozwala oszczędzić 100 tysięcy euro!
Koszt zakupu to jednak dopiero początek wydatków. Zdecydowanie większe sumy wiążą się z użytkowaniem pojazdu. Autobus zasilany silnikiem diesla przez cały okres eksploatacji może zużyć paliwo o wartości 350 tysięcy euro. Dla porównania, e-autobus w tym samym czasie będzie potrzebował prądu o wartości 100 tysięcy euro. Wniosek? W całym cyklu życia autobusu zakup i użytkowanie zeroemisyjnego pojazdu przyniesie oszczędności szacowane nawet na 100 tysięcy euro.
Polskie miasta coraz bardziej przekonują się do koncepcji elektrycznego transportu zbiorowego. I przemawiają za tym konkretne fakty. Dobry przykład dał m.in. w sierpniu 2017 roku Kraków. To wtedy flotę komunikacji miejskiej stolicy Małopolski zasiliło 17 elektrycznych autobusów o długości 12 metrów i trzy przegubowe o długości 18 metrów. W listopadzie 2017 roku flota warszawskich Miejskich Zakładów Autobusowych została zasilona o elektryczny autobus przegubowy o długości 18 metrów.
Solaris Urbino 18 Electric to dopiero zapowiedź dalszych zakupów w Warszawie. Kolejnym etapem ma być bowiem nabycie w sumie 130 przegubowych autobusów elektrycznych za kwotę przekraczającą 400 milionów złotych. Już w 2020 roku o pojazdy miejskie o napędzie elektrycznym wzbogaci się też Szczecin. W tym przypadku mowa o zakupie 11 sztuk.
Elektryfikacja transportu to nie tylko moda, ale również szereg realnych korzyści dla miast i ich mieszkańców. Trzymamy zatem kciuki za tę miejską komunikacyjną e-przyjaźń.